Giosuè Carducci
Przed Termami Karakalli
Suną nad Celio ciemne i Awentyn chmury, z posępnej równi wiatr polata wilgotny, w dali gdzieś albańskie góry w śniegach się bielą. Z nad popielatych kos uniósłszy woalkę zieloną, książkę przerzuca Brytanka o tej potężnej groźbie rzymskich murów niebom i wiekom. Kraczące, zbite, czarne, nieskończone leją się kruki, jak kołyśne fale, ku tym dwom murom, co w butnym wyzywie strome się szerzą. "Stare olbrzymy - tak zda się nalega gniewny ptaków rój - przecz kusić niebo?" Ciężkie powietrzem płyną z Lateranu dzwonów pojęki. Chmurny ciociaro, spowity w opończe, przechodzi, w gęstą pogwizduje brodę, nie patrząc. Febro, tu przyzywam ciebie, miejsc onych bożko! |
Jeśli ci drogie były wielkie oczy łzawe i matek wzniesione ramiona z błaganiem do cię, z ponad opadniętej dziecięcia głowy; jeśli ci drogi był w Palatium wzniosłem ołtarz sędziwy (jeszcze lizał Tyber Ewandra wzgórze, a z żaglem wieczorem między Kapitol a Awentynus powracał kwiryta, podnosił oczy na czworobok miasta, słońcem świecący i szeptał leniwy wiersz saturnowy); Febro, posłuchaj mię! Nowych ród ludzi z miejsc tych odepchnij i ich nędzne troski; tu religijna mówi groza: Roma tu śpi, bogini. Głową opartą o Palatyn dumny, między Awentyn a Celio ramiona rozwarłszy, krzepkie spuszcza przez Kapenę Apijską drogą. |
"Ody Barbarzyńskie", 1877; tłumaczenie Julji Diksteinówny (1922)